…Ale na grochówkę pojechaliśmy

Oglądamy frontowe zdjęcia i dokumenty. Pani Weronika przeprasza, że właśnie przyszło nam rozmawiać przy kuchennym stole, ale pokoje są zajęte. W każdym mieszkają ich dzieci już ze swoimi rodzinami. Słowem, jest bardzo ciasno.
– A nam ten domek, gdy rozpoczynaliśmy swoje powojenne życie — dodaje — wydawał się taki ogromny.
– Bo i jest — wtrąca jej mąż Konstanty. — Ale nie dla trzech rodzin.

Tu muszę wyjaśnić czytelnikom, że w swojej ponad 30-letniej dziennikarskiej pracy po raz pierwszy spotkałem małżeństwo, które wspólnie walczyło pod Lenino. Weronika i Konstanty Wołczkiewiczowie, mieszkają w Wójtowie nie opodal Olsztyna.

– Gdzie pan spotkał swoją żonę? — pytam.
– W transporcie kolejowym wiozącym nas na Syberię. Jechaliśmy w jednym wagonie. Potem znaleźliśmy się w tatarskim kołchozie i tu w 1941 roku zawarliśmy związek małżeński. W maju 1943 roku wezwano nas do wojenkomatu i dano skierowanie do polskiej armii. Więcej było takich jak my. Po rzece Kamie płynęliśmy tratwą prawie miesiąc. Potem, aż do Kazania statkiem, który po bokach miał ogromne koła napędowe. A stąd już pociągiem do Riazania.

– Tak trafiliśmy do 1 Dywizji im. T. Kościuszki. Ja dostałem przydział do 1 pułku, 1 kompanii, 1 drużyny moździerzy 82 mm. Dowódcą batalionu był Lechowicz, poległy pod Lenino.
– A ja do batalionu kobiecego — dodaje pani Weronika. — Miałam ręczny karabin maszynowy, zwany przez nas „patelnią”.
– O bitwie pod Lenino napisano już bodajże wszystko. Ale tylko ten, kto był w tym piekle, rozumie jej grozę. Mało naszych ją przeżyło. Ja zostałem ranny.
– Kiedy spotkaliście się po bitwie?
– Że mąż żyje, dowiedziałam się dopiero z listu matki, nadal mieszkającej za Uralem.
– A ja tą samą drogą, że żyje moja żona.
– Gdy   wycofano nas spod Lenino, zostałam skierowana do Moskwy na naukę w podoficerskiej szkole samochodowej. Następnie otrzymałam przydział do sztabu I Armii. Jeździłam ciężarówkami, woziłam amunicję „Willisem”…

Oglądam pożółkłe zdjęcie: na nim młoda dziewczyna w wojskowym szynelu aż do kostek, w czapce z piastowskim orłem.
– Zrobiono mi je w Moskwie. Małżonkowie przechowują także, jak relikwie, dziś już historyczne i unikalne, kartonowe dowody osobiste, stwierdzające w językach: polskim i rosyjskim — że służą w I Polskiej Dywizji Piechoty im. T Kościuszki w ZSRR.
– Sporo naszych pamiątek z czasów służby wojskowej przekazaliśmy do Izby Pamięci Szkoły Podstawowej nr 12 w Olsztynie — dodaje pani Weronika.
– Wreszcie spotkaliśmy się w Zielonej koło Warszawy – ciągnie swą opowieść pani domu. Tu i ja zostałam ranna. Po opuszczeniu szpitala znów powróciłam  do sztabu I Armii.

Oboje, oddzieleni od siebie, wojnę zakończyli 9 maja 1945 roku. Konstanty – już plutonowy — otrzymał wówczas wyciąg z rozkazu Naczelnego Wodza Armii Czerwonej. Pokazuje mi go: „Wołczkiewicz Konstanty — plutonowy. Naczelny wódz Armii Czerwonej marszałek Stalin wyraża wam podziękowanie za udział w walkach o zdobycie miast: Złotów, Jastrów, Redertz, Frydlad Pomorski i innych miejscowości Zachodniego Pomorza”.

Weronika Wołczkiewicz zdemobilizowana została w sierpniu 1945 roku i osiadła na gospodarstwie w Poznańskiem, a mąż nadal walczył, teraz z bandami w Lubelskiem. I tu raz i drugi odwiedziła   go  żona.   Ale mąż zdemobilizowany w 1946  r., pojechał do żony nie w Poznańskie, lecz do Wójtowa nie opodal Olsztyna.

– A było to tak- mówi pani Weronika. – Otrzymałam list od brata, także żołnierza I Dywizji, abym przyjeżdżała na Warmię, do niego, do Wójtowa. Przeważył jego argument, że już ma krowę przydzieloną mu na osobiste polecenie gen. Zawadzkiego. Była to druga krowa w Wójtowie. Pierwszą miał sołtys. Trzymaliśmy ją w izbie mieszkalnej, aby nie ryzykować jej utraty…

Zaczęli gospodarzyć na własnym. W pierwszym roku sadzili ziemniaki pod pług. Pani Weronika szła trzymając raczki pługa, a zaprzęg stanowili jej mąż i brat.
Ale rychło okazało się, że mąż potrzebny jest gdzie indziej. Był przecież PPR-owcem. Został więc wójtem w Klebarku, radnym powiatowej rady narodowej, a następnie wiceprzewodniczącym Prezydium PRN. Wreszcie, ponad 10 lat prezesował w kółku rolniczym- jednym z najlepszych w powiecie olsztyńskim. Oboje zaangażowali się także w społeczną działalność kombatancką.

Ryszard Tyrolski